Kobieta w pełni

WhatsApp Image 2024 09 07 at 16.29.32

Podróż macierzyństwa

Mam 42 lata i w domu dwie córki w wieku 7 i 9 lat. Odkąd jestem z partnerem, wiedziałam, że będziemy mieli troje dzieci. Kiedy urodziły się nasze pierwsze dwie córki (obie wcześniaki, pierwsza w 36. tygodniu ciąży, druga w 31. tygodniu), byliśmy nieświadomi wielu rzeczy jako osoby, rodzice, i mieliśmy przed sobą sporo pracy. Po porodach zaszłam w ciążę, ale szybko poroniłam, nieświadoma tego, co się wydarzyło.
 
Przełomem w moim życiu była moja starsza córka, gdy miała 2,5 roku. Uświadomiłam sobie, że życie, które prowadzimy, wymaga zmiany, bo wszyscy się męczyliśmy. Tak zaczęła się moja droga od kursu świadomego rodzicielstwa, a zaraz potem od kursu „Alchemia Kobiety”. Te dwa kursy niezwykle zmieniły moje postrzeganie świata, rodziny i samej siebie.
 
Zrozumiałam, że dzieci to istoty takie jak my, potrzebują mieć swoje zdanie, podejmować decyzje, mogą mieć humory, i zdecydowanie nie są psami, którym można rozkazywać, a jeśli nie posłuchają, karać je. Nastąpiło porozumienie i zaczęłyśmy się lepiej dogadywać.
 
Kolejnym przełomem było odkrycie mojej kobiecości. Nie miałam pojęcia, co to za świat, ale kiedy się przede mną otworzył, było to coś zupełnie nowego, ale jednocześnie naturalnego. Odkryłam kobiecą cykliczność, miłość do siebie, pracę z miesiączkową krwią, opiekę nad łonem i wiele innych tematów, które są dla nas, kobiet, naturalne, ale często tabu. Zanurzyłam się w to i do dziś doświadczam niesamowitych historii.
 
Ukończyłam kurs ziołowych nasiadówek i zaczęłam wraz z koleżanką prowadzić ceremonie, e-sklep, a później szkolenia, kongresy online i wiele więcej. Kocham siebie i staram się pracować z tym, co do mnie przychodzi. Nie twierdzę, że jest łatwo, ale z każdym dniem jest coraz lepiej.
 
Ponownie byłam w stanie błogosławionym i ponownie poroniłam, ale tym razem było to inne, całkiem świadome doświadczenie. Zrozumiałam, dlaczego ta dusza przyszła do mnie, przeszłam cały proces oczyszczania ciała bez leków, tylko z pomocą ziołowej nasiadówki, przywitałam tę duszę i przyjęłam ją do rodziny. Dzięki temu doświadczeniu mogłam pomóc innym kobietom przejść ten sam proces i go uzdrowić, aby nie powracał.
 
Z partnerem ustaliliśmy, że będziemy próbować począć trzecie dziecko do momentu, gdy skończę 40 lat, aby było to bezpieczne dla mnie. Kiedy miałam 41 lat, uświadomiłam sobie, że trzeciego dziecka już nie będzie i rozdałam resztę rzeczy dla małego dziecka.
 
Cały czas przechodziłam różne procesy odkrywania siebie, rodzinnych traum, i za każdym razem, gdy coś się pojawiało na poziomie emocji lub fizycznym, odkrywałam, co jest źródłem problemu. Już nie zamiatałam problemów pod dywan. Regularnie robiłam nasiadówki, opiekowałam się swoim łonem, ciałem, i prowadziłam wiele kobiet przez procesy oczyszczające, wspierając je na drodze do zrozumienia swoich życiowych sytuacji.
 
Zbliżał się 42. rok mojego życia, i tu kolejny stan błogosławiony. U mojego partnera pojawił się strach przed poronieniem, natomiast ja wiedziałam, że tym razem będzie inaczej. Zdałam sobie sprawę, że przez trzy miesiące z rzędu owulacja wydłużyła mi się z kilku godzin do trzech dni, co ułatwiło nam zajście w ciążę.
 
Czułam zupełnie inną energię i wiedziałam, że jestem gotowa, a ta duszyczka czekała, aż będę bardziej gotowa na jej przyjęcie, bo potrzebowała zupełnie innych warunków niż nasze starsze dzieci.
 
Całych prawie dziewięć miesięcy przebiegało pięknie, bez komplikacji, a ja czułam się bardzo dobrze. Pojawiło się jeszcze sporo wyzwań, procesów, które dziecko miało potrzebę, abym przepracowała, i udało się tyle, na ile byłam gotowa. Między innymi pojawiłam się na medytacji z mantrą OM podczas pełni księżyca, gdzie spotkałam dwóch mężczyzn, którzy zaprosili mnie na masaż tachionizowanymi kryształami. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale czułam, że to jest coś, co przyciągnęło dziecko. Mój partner nie chciał, abym uczestniczyła w takim masażu, ponieważ było to coś nowego, zwłaszcza w ciąży. Ale ja wiedziałam, że nie ma przypadków i że trzeba iść. Ustaliliśmy, że pójdę, a jeśli coś mi się nie spodoba, zrezygnuję. Całe to otoczenie i masaż były nowym doświadczeniem. Produkty tachionizowane mają za zadanie ustawić nasze czakry pionowo, abyśmy mogli być bardziej połączeni z źródłem. Czułam się po tym masażu dziwnie, jak nigdy wcześniej w życiu.
 
Jednym z ostatnich wydarzeń były ustawienia Hellingera mojej mamy, podczas których byłam obecna. Uświadomiłam sobie ponownie, że trzeba dać się prowadzić życiu.
 
Kilka innych ważnych punktów na mojej drodze:
 
Zdecydowanie wiedziałam, że chcę się do porodu przygotować z pomocą nasiadówki i korzystać z niej także podczas porodu. Przecież to mój temat, którego uczę innych i polecam na każdym kroku. Kiedy robiłam szkolenie ziołowych nasiadówek dla prowadzących, obecna na nim była moja koleżanka doula, więc zapytałam ją, czy chce być naszą doulą do porodu, i zgodziła się. Ok, pierwszy punkt gotowy. Na spotkaniu z nią i partnerem omówiliśmy, co trzeba przygotować, abyśmy mieli spokojną głowę. Plan był taki, że chcemy poród domowy w wodzie, ale nigdy nie wiadomo, co zdecyduje dziecko, więc trzeba przygotować plan B i C – szpital, który mógłby być dla nas dobrą alternatywą, oraz szpital na wypadek problemów. Niedługo po spotkaniu prowadziłam ceremonię nasiadówki, do której dołączyła dziewczyna, która poleciła mi bardzo fajny szpital w Mysłowicach, gdzie mają warunki jak w domu (btw dwa tygodnie po nasiadówce zaszła w ciążę po siedmiu latach). Pojechaliśmy tam i było super, tylko brakowało nasiadówek, ale powiedzieli, że mogę je przywieźć. Opowiadałam im, jak nasiadówki działają w trakcie porodu i że uważam, że przy tym wszystkim pięknym wyposażeniu, które mają do dyspozycji, szkoda, że nie mają nasiadówek. Dwa tygodnie później przyszło zamówienie. Więc super, kolejny punkt załatwiony i od razu mamy pierwszą porodówkę w Polsce, która oferuje takie usługi – bingo!
 
Ostatnim punktem było znalezienie położnej. W moim wieku zależało nam na tym, by była to kobieta medyk, która będzie mnie wspierać podczas porodu. Nie było to łatwe, ale w końcu udało się jedną znaleźć. Kiedy ją zobaczyłam, od razu wiedzieliśmy, że już się znamy. Okazało się, że rok temu spotkaliśmy się na festiwalu i kupowała od nas krzesełko do nasiadówek, aby mogła pomagać kobietom w porodzie. Od razu wiedziałam, że to ona jest naszą położną, bo takich nie ma dużo, a do tego była bardzo sympatyczna.
 
W ósmym miesiącu ciąży byłam jeszcze na dwóch festiwalach, ale wiedziałam, że resztę czasu spędzę już w domu, bo było to dla mnie zbyt wymagające. Zbliżał się 38. tydzień ciąży, kiedy można zacząć stosować nasiadówki, i chciałam już w pierwszym możliwym dniu przeprowadzić taką sesję. Jednak dziecko zadecydowało dzień wcześniej, że już chce przyjść na świat.
 
Poród rozpoczął się o 3 rano, a ja z partnerem radziliśmy sobie dobrze. Czekaliśmy do 7 rano, aby zadzwonić do douli, położnej oraz koleżanki, która miała zabrać nasze starsze dzieci, ponieważ nie chciały uczestniczyć w porodzie. Okazało się jednak, że doula była w górach na festiwalu i nie miała szansy zdążyć do nas dojechać. Położna natomiast powiedziała, że się przygotuje i przyjedzie, mimo że miała do pokonania 1,5 godziny drogi.
 
Zanim położna dotarła, koleżanka odebrała dzieci, a partner przygotował w domu basen do porodu. Gdy położna przyjechała, rozwarcie było już na 8 cm. Zrobiłam nasiadówkę, a potem zasnęłam na chwilę, bo byłam już wykończona. Następnie weszłam do basenu.
 
Poród był dla mnie bardzo bolesny, nie sądziłam, że może być aż tak trudny (moje starsze dzieci urodziły się przez cesarskie cięcie), ale dzięki świetnemu prowadzeniu położnej udało nam się po 10 godzinach urodzić w domu zdrową córeczkę.
 
Było to dla nas z partnerem niesamowite przeżycie. Nie twierdzę, że było łatwo, ale wiem, że będziemy to wspominać na zawsze!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *